czwartek, 31 maja 2012

Toaletowy humor

Toalety w Delhi w miejscach publicznych w większości nie różnią się od europejskich. Zdarzy się popularna dziura "na Małysza", ale zdecydowanie rzadziej niż poza stolicą. I wbrew pozorom ta druga wcale nie musi być gorszym wyborem, bo przeważnie jest lepiej utrzymana.

W tradycyjnym przeciętnym hinduskim domu nie znajdziemy jednak muszli klozetowej, a jej mniejszą wersję wbudowaną w podłogę, zmuszającą petenta do przysiadu. I często nie wynika to ze stanu portfela (jakoby wersja europejska była droższa)- to kwestia wyboru. Sami Hindusi w większości nie przepadają za naszą opcją, co nieraz potwierdziło się. Kolejka do muszli europejskiej jest zawsze krótsza. Co więcej, nieraz widziałam odbite buty na sedesie świadczące o tym, jak do karkołomnych poświęceń zmuszony został Hindus/ka w potrzebie, ale przy tym zachował godność i dosłownie trzymał się tradycji toaletowych przysiadów.

Papier toaletowy jest egzotyczną przystawką i trwoga tym, którzy o tym nie wiedzą. Dla pocieszenia, przy każdej muszli jest kranik na wysokości łydki (przeważnie z wodą). Nie przypomina to jednak choćby w części bidetu. Woda leję się bezpośrednio na podłogę, więc uważać trzeba podwójnie, niczym w toalecie pociągowej. A panie w sari podziwiam podwójnie, bo to w jaki sposób one radzą sobie w parterze nie brudząc przy tym stroju- pozostanie dla mnie tajemnicą.

Babcie klozetowe to w zdecydowanej większości panowie, którzy dumnie za stołem zbierają po trzy rupie od pań. Panowie są puszczani wolno, w ramach męskiej solidarności. Jednak od tego stołu dziadkowie klozetowi nigdy się nie ruszają, o czym świadczą ekstremalne warunki. Tylko dla odważnych i zdesperowanych turystów.


Mimo niesłabnącej złej renomy, niektóre z toalet mogą poszczycić się burżujskimi nazwami. I tak po drodze z pracy mijam Sulabh Toilet Complex. Nazwa bez kompleksów, niczym resortu tureckiego.

 A abstrahując od toaletowego humoru. Dzisiaj ewakuacja z Delhi nad Ganges, gdzie jest cień szansy na chłodniejszy powiew wiatru, albo przynajmniej cień. Ostatni dzwonek na rafting i błogie dolce vita bez napięć związanych z zaliczaniem stu punktów na mapie. Złapanie kolejnego oddechu przed monsunem. Papier toaletowy spakowany.

Żegnaj zakurzone Delhi, zdychaj sobie samo w tych 45 stopniach. Weekend z kolorowymi dziećmi, dobrą izraelską kuchnią i gangesowymi kąpielami. I ja pokochałam tę rzekę, z braku alternatyw. Święta, nieświęta- ładnie szumi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz