poniedziałek, 28 maja 2012

O krokiecie

Jak żyć, panie premierze, no jak żyć- cytując słynny spot wyborczy. Pogoda śmiało sobie poczyna z temperaturą 45, co już przestaje być przygodą, a zaczyna utrapieniem. Ostatnio masła ze sklepu nie doniosłam , i zamiast kostki, tłusta plama. Loda na patyku je się w minutę. Ekstra.

Wobec tego trzeba szukać miejsc z ej-si czyli w wolnym tłumaczeniu z klimatyzacją. Więc chodzę po bankach, galeriach i jeżdżę metrem. A gdy ktoś chce mnie zaprosić na obiad, to koniecznie z powiewem bryzy z sufitu. Więc wczoraj przystałam na zaproszenie na mecz krykieta- finał ligi indyjskiej. W cztery godziny przydługiego widowiska wiem już dlaczego ci spoceni panowie tak biegają za tą piłką i do czego służy ten dziwny zakrzywiony kij. Nie do zabijania, jak w Polsce bejsbol- popularny gadżet szanującego się dresa. 



To fenomen, że akurat ten postkolonialny sport wszedł tak w krew Hindusom. Żeby zagrać w krykieta potrzeba boiska przynajmniej wielkości tego do piłki nożnej i z dwudziestu dwóch osób na boisku tak naprawdę tylko dwie się udzielają (rzucacz piłki i jej odbijacz), a reszta kelnerzy, gdy piłka wyjdzie za boisko. Emocje dopiero pod koniec, ale bez fety.

Jednak na każdym rogu ulicy dzieci z patykami, nogami od stołu czy innymi kijopodobnymi przedmiotami grają w krykieta. Piłki świstają między oknami i uszami przechodniów, z krową w roli sędziny. Wiele nie trzeba. Za wiele to się więc nie różni od kwadranta, tylko, że zamiast baz zdobywa się bramy. Podwórka nie ma, więc o kawałek ulicy trzeba walczyć z całym ruchem drogowym i pieszymi.

A ja w tej chwili walczę z napierającą hinduską masą zgniatającą moje kolana, obserwując jak na metrze kwadratowym rozgrywa się rodzinny dramat. Bo dlaczego dzieci w metrze biegają wokół rury? Czy w Polsce też się biega? Może ja też miałam przyjemność. Dwadzieścia w jedną i dwadzieścia w drugą. Dziecko w fazie delta pokłada się na podłodze i wszyscy wiedzą, co jadło na obiad. Matka podbiega, okłada klapsami, dziecko ryczy i dalej się kręci. Apetycznie. Ja się pytam gdzie są karabinierzy, bo na rodziców liczyć nie można.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz