Wieczorny powrót, kiedy słońce jeszcze
zbyt leniwe, aby wytrzymać dłużej niż do 19.00 nad horyzontem. Ulicę oświetlają
zagubione światła samochodów, długie i krótkie oraz rowerowe pulsacyjne.
Wreszcie rozpoczął się sezon na mango, które uśmiecha się do mnie na każdym
rogu, więc wstyd odmówić. Nie będę się rozpływać jak te owoce smakują- tak, są
rozkoszne i zdradzam teraz melony na rzecz mango. Potem w kolejce liczi i
"czika czy cziki" czyli ich kiwi. Do tego sto arbuzów, melonowych
wariacji i ani cienia jabłka czy gruszki.
Kolacje u Tybetańczyków i masala samosa
zaczynają się nudzić. Co raz więcej eksperymentuję z hinduską kuchnią,
zamawiając rzeczy w ciemno. Jedno z ostatnich kulinarnych odkryć poniżej. Dosa
czyli kruchy naleśnik zwijany jak blok A3. Jedzony z mieszanką roślin
strączkowych, czyli dal. Smaczne.
Nie mniej jednak, powoli zaczynają mi się
śnić pierogi ruskie, ogórkowa i kabanosy. Do tego polski chleb- nawet najtańszy
z Biedronki czy Tesco, ale choćby z cieniem drożdży, nie mówiąc o tym na
zakwasie. Zwykły chleb z masłem. W tym momencie muszę przerwać dla własnego
zdrowia psychicznego. Zaczynam sporządzać w głowie listę, która sadystycznie
będzie mnie preśladować przy każdym hinduskim posiłku. Chwała staropolskiej
kuchni z kapustą, smalcem i świnią!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz