Po restarcie żołądka i dwóch dniach
spędzonych w naprawie, wracam wreszcie do pracy. Tęsknota do klimatyzowanych
pomieszczeń przeważyła. Z własnoręcznie przygotowanym kanapkowym śniadaniem i
makaronem na lunch, nie dam się przez najbliższe tygodnie namówić na nic
hinduskiego. Wycieczka do Rishikesz odwołana, a właściwie pewnie przesunięta na
kolejny weekend. Nowy kulinarny rozdział rozpoczęty, zobaczymy ile wytrzymam.
W metrze udało się dosiąść miejsca
ściskając kurczowo torebkę między rozentuzjazmowaną matką trzylatka a
ekspansywną wagowo studentką medycyny. Między szparę dzielącą mnie i ową matkę,
próbuje wcisnąć się jeszcze jedna koścista niewiasta, pokazując, że jeszcze
jest tyyyyle miejsca. To nic, że krzesełka są wyliczone, to nawet zajęcie
jednego nie daje na niego monopolu. I w tym momencie trochę o hinduskim savoir
vivre, a może jego braku?
Hindusi są bezpardonowi, szczególnie w
dzikim tłumie. Dla nich strefa prywatna, niedotykalna jest o wiele mniejsza niż
w Europie, albo nawet ciężko ją zlokalizować. I nie ma żadnego sorry, czy
excuse me, jak torebką zahaczy Hinduska staruszkę, a ta sama staruszka
nadeptując komuś na stopę również nie przyzna się do błędu. Każdy każdemu
wchodzi, szturcha i przewraca. Coś, co u nas uznane by było za szczyt
grubiaństwa, tu jest codziennością. Coraz mniej mnie bulwersuje ta ignorancja i
pewnie wrócę jako chamka za kilka miesięcy.
Tyle już kuksańców w żebro, tyle
przydeptanych, rozjechanych i zahaczonych palców. Jednak szybko czerwone światło
gaśnie i po policzeniu do dziesięciu zazwyczaj przechodzi chęć rewanżu. W
głowie sto niecenzuralnych słów, które nawet ujawnione, nie spotkałyby się ze
zrozumieniem.
O przepychankach w metrze wspominałam
nieraz, ale jest to jakąś taką wypadkową ich savoir- vivre'u. Hindusi rzadko
mówią dziękuję czy proszę, co potwierdziło się na kilku wypadach do
restauracji. Na linii kelner- gość dochodzi do jakiegoś, dla mnie
niezrozumiałego, spięcia. Hindusi lubią zaznaczać swoją wyższość i nie we
wszystkich przypadkach, ale często byli bardzo nieuprzejmi w stosunku do
obsługi.
Kiedy częstujesz przeciętnego Hindusa
jedzeniem, a on odmawia- mówi "Nie, nie chcę", a nie "Nie,
dziękuję". Kiedy jednak da się skusić, to na pewno nie będzie
kurtuazyjnego chwalenia, a szczera prawda "Nie, to nie jest dobre."
Więc lepiej się zastanowić trzy razy, jaką recenzję chce się usłyszeć i
powstrzymać się od konfrontacji swoich europejskich pomysłów kulinarnych z
podniebieniem hinduskim. Szczerość do bólu? Więc i ja sobie pozwalam.
Te przepychanie się i niewdzięczność
stoją w sprzeczności z hinduską serdecznością i otwartością. Tak jakby tracili
wszelkie zahamowania w miejscach publicznych. W metrze, restauracji wychodzą z
nich jakieś zwierzęta, z drobnymi wyjątkami. Nieuważnie manewrują tym grupowym
cielskiem, zahaczając łokciami, biodrami, wszystko, co jest na drodze.
Pytając z zawstydzeniem Hindusów, skąd u
nich to grubiaństwo, uśmiechają się szczerze i tłumaczą zwyczajem. Żyjąc w
takim przeludnieniu, trzeba sobie radzić, a czasem Excuse me nie jest gwarancją
wydostania się z metra czy autobusu. No więc przestałam już przepraszać na
każdym kroku, a łokciem za łokieć i kolanem za kolano! Magiczne słowa straciły
tu swoją wartość, niech żyje chamstwo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz