czwartek, 17 maja 2012

Przepychanki i kuksańce


Po restarcie żołądka i dwóch dniach spędzonych w naprawie, wracam wreszcie do pracy. Tęsknota do klimatyzowanych pomieszczeń przeważyła. Z własnoręcznie przygotowanym kanapkowym śniadaniem i makaronem na lunch, nie dam się przez najbliższe tygodnie namówić na nic hinduskiego. Wycieczka do Rishikesz odwołana, a właściwie pewnie przesunięta na kolejny weekend. Nowy kulinarny rozdział rozpoczęty, zobaczymy ile wytrzymam.
W metrze udało się dosiąść miejsca ściskając kurczowo torebkę między rozentuzjazmowaną matką trzylatka a ekspansywną wagowo studentką medycyny. Między szparę dzielącą mnie i ową matkę, próbuje wcisnąć się jeszcze jedna koścista niewiasta, pokazując, że jeszcze jest tyyyyle miejsca. To nic, że krzesełka są wyliczone, to nawet zajęcie jednego nie daje na niego monopolu. I w tym momencie trochę o hinduskim savoir vivre, a może jego braku?

Hindusi są bezpardonowi, szczególnie w dzikim tłumie. Dla nich strefa prywatna, niedotykalna jest o wiele mniejsza niż w Europie, albo nawet ciężko ją zlokalizować. I nie ma żadnego sorry, czy excuse me, jak torebką zahaczy Hinduska staruszkę, a ta sama staruszka nadeptując komuś na stopę również nie przyzna się do błędu. Każdy każdemu wchodzi, szturcha i przewraca. Coś, co u nas uznane by było za szczyt grubiaństwa, tu jest codziennością. Coraz mniej mnie bulwersuje ta ignorancja i pewnie wrócę jako chamka za kilka miesięcy.
Tyle już kuksańców w żebro, tyle przydeptanych, rozjechanych i zahaczonych palców. Jednak szybko czerwone światło gaśnie i po policzeniu do dziesięciu zazwyczaj przechodzi chęć rewanżu. W głowie sto niecenzuralnych słów, które nawet ujawnione, nie spotkałyby się ze zrozumieniem. 






O przepychankach w metrze wspominałam nieraz, ale jest to jakąś taką wypadkową ich savoir- vivre'u. Hindusi rzadko mówią dziękuję czy proszę, co potwierdziło się na kilku wypadach do restauracji. Na linii kelner- gość dochodzi do jakiegoś, dla mnie niezrozumiałego, spięcia. Hindusi lubią zaznaczać swoją wyższość i nie we wszystkich przypadkach, ale często byli bardzo nieuprzejmi w stosunku do obsługi. 

Kiedy częstujesz przeciętnego Hindusa jedzeniem, a on odmawia- mówi "Nie, nie chcę", a nie "Nie, dziękuję". Kiedy jednak da się skusić, to na pewno nie będzie kurtuazyjnego chwalenia, a szczera prawda "Nie, to nie jest dobre." Więc lepiej się zastanowić trzy razy, jaką recenzję chce się usłyszeć i powstrzymać się od konfrontacji swoich europejskich pomysłów kulinarnych z podniebieniem hinduskim. Szczerość do bólu? Więc i ja sobie pozwalam.

Te przepychanie się i niewdzięczność stoją w sprzeczności z hinduską serdecznością i otwartością. Tak jakby tracili wszelkie zahamowania w miejscach publicznych. W metrze, restauracji wychodzą z nich jakieś zwierzęta, z drobnymi wyjątkami. Nieuważnie manewrują tym grupowym cielskiem, zahaczając łokciami, biodrami, wszystko, co jest na drodze. 

Pytając z zawstydzeniem Hindusów, skąd u nich to grubiaństwo, uśmiechają się szczerze i tłumaczą zwyczajem. Żyjąc w takim przeludnieniu, trzeba sobie radzić, a czasem Excuse me nie jest gwarancją wydostania się z metra czy autobusu. No więc przestałam już przepraszać na każdym kroku, a łokciem za łokieć i kolanem za kolano! Magiczne słowa straciły tu swoją wartość, niech żyje chamstwo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz