Toalety w Delhi w miejscach publicznych w
większości nie różnią się od europejskich. Zdarzy się popularna dziura "na
Małysza", ale zdecydowanie rzadziej niż poza stolicą. I wbrew pozorom ta
druga wcale nie musi być gorszym wyborem, bo przeważnie jest lepiej utrzymana.
W tradycyjnym przeciętnym hinduskim domu
nie znajdziemy jednak muszli klozetowej, a jej mniejszą wersję wbudowaną w
podłogę, zmuszającą petenta do przysiadu. I często nie wynika to ze stanu
portfela (jakoby wersja europejska była droższa)- to kwestia wyboru. Sami
Hindusi w większości nie przepadają za naszą opcją, co nieraz potwierdziło się.
Kolejka do muszli europejskiej jest zawsze krótsza. Co więcej, nieraz widziałam
odbite buty na sedesie świadczące o tym, jak do karkołomnych poświęceń zmuszony
został Hindus/ka w potrzebie, ale przy tym zachował godność i dosłownie trzymał
się tradycji toaletowych przysiadów.
Papier toaletowy jest egzotyczną
przystawką i trwoga tym, którzy o tym nie wiedzą. Dla pocieszenia, przy każdej
muszli jest kranik na wysokości łydki (przeważnie z wodą). Nie przypomina to
jednak choćby w części bidetu. Woda leję się bezpośrednio na podłogę, więc
uważać trzeba podwójnie, niczym w toalecie pociągowej. A panie w sari podziwiam
podwójnie, bo to w jaki sposób one radzą sobie w parterze nie brudząc przy tym
stroju- pozostanie dla mnie tajemnicą.
Babcie klozetowe to w zdecydowanej
większości panowie, którzy dumnie za stołem zbierają po trzy rupie od pań.
Panowie są puszczani wolno, w ramach męskiej solidarności. Jednak od tego stołu
dziadkowie klozetowi nigdy się nie ruszają, o czym świadczą ekstremalne
warunki. Tylko dla odważnych i zdesperowanych turystów.
Mimo niesłabnącej złej renomy, niektóre z
toalet mogą poszczycić się burżujskimi nazwami. I tak po drodze z pracy mijam
Sulabh Toilet Complex. Nazwa bez kompleksów, niczym resortu tureckiego.
A
abstrahując od toaletowego humoru. Dzisiaj ewakuacja z Delhi nad Ganges, gdzie
jest cień szansy na chłodniejszy powiew wiatru, albo przynajmniej cień. Ostatni
dzwonek na rafting i błogie dolce vita bez napięć związanych z zaliczaniem stu punktów na mapie. Złapanie kolejnego oddechu przed monsunem. Papier
toaletowy spakowany.
Żegnaj zakurzone Delhi, zdychaj sobie
samo w tych 45 stopniach. Weekend z kolorowymi dziećmi, dobrą izraelską kuchnią
i gangesowymi kąpielami. I ja pokochałam tę rzekę, z braku alternatyw. Święta,
nieświęta- ładnie szumi.