poniedziałek, 21 maja 2012

Logika ulicy


W teorii chaosu jest jakiś porządek.  Pan Nash z Pięknego umysłu mógłby sobie wystawić krzesełko na taras i obserwować hinduskie ulice w poszukiwaniu logicznej prawidłowości. Ludzie, jak pszczoły w ulu poruszają się z jedynie sobie znanym sensem. Na granicy potknięcia.

W Delhi chodniki są ekstrawagancją, a jeśli się pojawią to są zagospodarowywane do wyłożenia sklepu, towaru, jako parking czy po prostu legowisko. Stąd piesi rywalizują o te pół metra pobocza z resztą dziarskiego ruchu drogowego. Przez pierwsze tygodnie nie mogłam pojąć dlaczego Hindusi nie stosują się do zasad ruchu drogowego (oczywiście w głowie miałam nasz kodeks drogowy, dobry obyczaj, ustęp pieszemu itp.). Teraz coraz lepiej rozumiem skąd ta jazda na krawędzi i odległości wyprzedzania na grubość lakieru. Płynność to podstawowa zasada tutejszej ulicy. Nie jedziesz, odpadasz. Ustępuje się tylko większym i szybszym. 

Przejście przez ulicę podczas pierwszych dni pobytu, wiązało się ze stanem przedzawałowym. Nikt się nie zatrzyma, a ruch nie ustępuje nawet na czerwonym świetle. Trzeba więc stopniowo zdobywać teren, gimnastykując się jak Mario Bros. Trzeba przyzwyczaić się do bycia mijanym na odległość stopy i wreszcie ostatnie "trzeba"- trzeba przyzwyczaić się do bycia obtrąbionym przez rowerzystów, riksze czy konny zaprzęg. A pasy dla pieszych są jednym z najlepszych dowodów hinduskiego poczucia humoru i wbrew pozorom właśnie tam najgorzej się przechodzi.

Tę logikę ulicy uświadamiają mi moi tutejsi znajomi, którzy nie przyjmują argumentu o konieczności stosowania się do pewnych zasad, które to zazwyczaj ułatwiają życie społeczne. Według nich, gdyby w ciągu tygodnia wprowadzono europejski kodeks drogowy z tysiącem znaków i świateł, miasto zostałoby sparaliżowane. Korki, wypadki, ofiary, ranni. Stąd lepiej trzymać się starych zasad, gdzie na drodze należy spodziewać się wszystkiego najgorszego. Małpy zza rogu, dziecka z piłką, nagłego skrętu w lewo. I system się sprawdza. Nie jest przyjemny dla oka, ale za  to muszę przyznać, że do tej pory nie widziałam żadnej stłuczki. We Wrocławiu co najmniej jedną dziennie.


Kończę ten dzień w metrze z Hinduską, która podpowiada mi palcem ruchy do pasjansa. Zamiast hardkorowej wersji z czterema kolorami, wybrałam tę z jednym i klikam w piki czy trefle. Gimnastykowałyśmy się wspólnie, dochodząc do kompromisu w Hinglish. Po 20.00 mój pokaleczony intelekt dawał już za wygraną, więc wsparcie jak najbardziej doceniłam. Cóż za odwaga, albo po prostu nuda. Ziew.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz