czwartek, 12 kwietnia 2012

O burzy z piorunami

Burza z piorunami została powitana oklaskami dzieci sąsiadów, po czterech tygodniach upalnego słońca. Mój pierwszy deszcz ochlapał chodniki jak sprzedawca w warzywniaku swoje owoce (chwyt marketingowy, by się oczywiście lepiej świeciły- na mnie działa).

Kto by pomyślał o kupnie parasola, skoro najbliższe opady zapowiedziano na sierpień. Między kropelkami udało mi się wymanewrować bez większych szkód wizualnych. Nie, to jeszcze nie monsun. Pewnie dopiero teraz dotarły z Polski dyngusowe psoty. Całe osiedle w konsternacji i w popłochu, dzieci biegiem do szkoły, a ja biegiem do metra.

Już jestem w pracy- jako pierwsza, bo przecież podbić kartę przed 10.00 dla Hindusów to ujma na honorze. Chociaż ja, przez godzinę dziennie mogę cieszyć się ciszą i spokojem z wiatrakiem w tle.

Od 10.00 kilkanaście Hi! How are you? i można zaczynać dzień. Kawa, lunch, chai codziennie przerywają klikanie w klawiaturę. I taka mantra dzień za dniem.

Przerwa na maruderstwo. Czy oni muszą tak obrzydliwie charczeć? Dowodem tego powszechnego przyzwyczajenia niech będą miejsca publiczne, gdzie co dziesięć metrów znajduje się tabliczka z zakazem: Spitting prohibited. Za złamanie przepisu grozi 200rs kary, czyli 12 zł. Niesmaczny proceder nietępiony i przekazywany z pokolenia na pokolenie kaleczy uszy, szczególnie przy jedzeniu. Charczą dzieci i ich dziadkowie, kierowcy w rikszach i biznesmeni w garniturach. Charcz, trąb i karm krowę, by przetrwać!




Skoro już rąbek ciemnej cziapatej strony został uchylony, to może jeszcze o oszustach- sklepikarzach, którzy nawet wieczorową porą dojrzą moją potencjalną naiwność w białej skórze. Nawet ziomkowie z dzielni bezczelnie doliczają po 10 rs na kilogram od fasolki po melony, sądząc, że nie zauważę. To ja Wam pomagam we wzroście gospodarczym, pracując za jedną trzecią polskiego wynagrodzenia, a Wy mnie traktujecie jak nieprzyzwoicie opasłego turystę z ju-es-ej? Wykłócam się ostatnio codziennie, szczególnie u sprzedawców, u których byłam pierwszy raz. Więcej nie zajdę, to pewne! Na szczęście jest co najmniej dwóch uczciwych, którzy mogą liczyć na strzępki mojej wypłaty. Tak, moi drodzy Hindusi- uczciwość się opłaca! I znajomość języka angielskiego!

18.00 wybiła, więc odbijam swój kciuk na czytniku linii papilarnych i po kilkunastu Bye! można zejść ze statku i huragan Kathrina kieruje się w stronę metra, atakując piorunami lepkie dzieci i ich matki spod mostu, człowieka- rikszę i żołnierzy z metra. Dopełnieniem złej pogody niech będzie skok dziecka w metrze na mój mały palec u stopy.


Obawiam się, że niedługo z takim nastawieniem będę musiała wstąpić do pakistańskiej partyzantki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz