poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Melodramat w Roorkee


Wesele! O niczym innym nie myślałam w piątek w pracy. Spakowana, gotowa, jedziemy! Ale ale jeszcze nie koniec przygotowań. Pojechać z gołymi rękami? Nie wypada!

Zatem henna na ręce była gwoździem programu piątkowego. Richa z mężem Paritoshem zawieźli mnie do niecodziennego salonu piękności. Niepozorni panowie dwaj, różniący się od rikszarzy lepszą fryzurą i wyprasowaną koszulą, rozgrzewali już hennę na nasz widok. Sprawdzeni przez Richę, więc siadam na krzesełku na przeciwko artysty- hennisty, pod chmurką, na rogu ulicy. Richa kładzie rękę na jego kolanie, więc ja też mam? Nieco skonsternowana, (że tutaj, że kto i że jak?) przekonałam się, że wszystko jest pod kontrolą po pierwszych hennowych zawijasach. Brązowy płyn wyciskali z rożka jak krem na tort manewrując swobodnie i precyzją. Przyjemne chłodne uczucie. Po zabiegu chcę jeszcze zostać, aby mi tę skorupę ztarli, ściągnęli, ratunku! Niestety zakaz kąpania się przez pół doby i niczego nie dotykać przez dwie godziny. Wzorek od palca wskazującego do nadgarstka wart jednak poświęcenia. Prawa ręka z wariacją na temat słoneczka, a lewa trąby powietrzne. Tygodniowy tatuaż gotowy.

Kolacja była rajdem po ulicznych restauracjach, dzięki czemu poznałam cztery nowe przekąski, ale rachunek za ten wybryk był dosyć wysoki. Wierząc od miesiąca w swój żelazny żołądek, dostałam ostrego kuksańca. Lekcja pokory, której rekonwalescencja trwa do dzisiaj. Nieco to pokomplikowało moje weekendowe plany, ale nie o tym, nie o tym!

Wyruszyliśmy z domu  o świcie, aby uniknąć porannych korków. Pięciogodzinna droga autostradą biegnącą przez wszystkie możliwe wsie i miasteczka. Autostrada, po której przebiegają co sto metrów piesi i krowy, po której trzeba rywalizować o miejsce z traktorami, rikszami i transformersami (tak nazwałam na swój użytek odkryty rodzaj pojazdu). Transformersy to, jak mi wytłumaczył Paritosh, tranzystory (wytwarzające energię przy małych lub średnich domostwach), obudowane częściami innych aut. Quasi -auta bez tablic rejestracyjnych, papierów i wielu innych atrybutów samochodowych. Ale jeździ i z pewnością niejeden koń ukryty pod maską. Kreatywne bestie. I to tylko Polak potrafi?

Zajechaliśmy przed południem do rodziców Richy, którzy mieszkają w dzielnicy bardzo podobnej do mojej, więc poczułam swojskość klimatu. Chcieli mnie witać wszystkim, co mają w spiżarni, ale zakaz kulinarny pozwalał jedynie na ryż z lekkim dhal (rodzaj przecierki z warzyw strączkowych). Niesamowicie klimatyczne mieszkanie bardzo ciepłej i religijnej rodziny.

 Wieczorem wraz z bratem i Paritoshem udaliśmy się na zapowiadającą się niewinnie przejażdżkę po mieście. Roorkee to w ponad 50% część handlowa, więc 3/4 mieszkańców żyje ze swoich sklepików mniejszych lub większych. Może promil zagubionych turystów. Wszystkie ulice bliźniaczo do siebie podobne i miejsca w których po kilkunastu metrach traci się poczucie orientacji przestrzennej- ja na szczęście zwiedzałam zza przedniej szyby.

Zajechaliśmy na chwilę po Richę, która namówiła nas na spotkanie wieczorne w gronie Panny Młodej i jej rodziny. Dom przystrojony jak Amerykanie mają w zwyczaju na Boże Narodzenie- lampki z każdej strony zwisające leniwie z dachu. Część rodziny już biesiaduje na tarasie, reszta w środku krząta się i szuka przekąsek. Zajechaliśmy, kiedy bębniarze rozgrzewali się przed występem, wystukując afrykańskobrzmiące rytmy. Rodzina przywitała nas bardzo ciepło, szczególnie ze względu na to, że traktują Richę jak członka własnej rodziny. Kilka serdecznych Namaste! i choć nie zostaliśmy na bębniarski show, nie wróciliśmy od razu do domu. W głowie Panny Młodej i Richy narodził się groźny pomysł - aby spotkać się tej nocy z Panem Młodym.

I tu mała przerwanie akcji dla wyjaśnienia powagi sytuacji. W Indiach aranżowane małżeństwa rządzą się swoimi surowymi zasadami, które są przestrzegane przez religijną część społeczeństwa. Przed i po ślubie, wszystko ma swój czas i określone miejsce. Kilka dni przygotowań do wesela to maraton różnych obrzędów, które są przekazywane z matki na córkę i ojca na syna. Dzień przed ceremonią panna młoda i pan młody świętują w swoim rodzinnym gronie. Widzieli się raz przy zaręczynach i do ślubu nie powinni się już więcej widzieć. A już na pewno nie w wigilię zaślubin! Przyłapanie na gorącym uczynku rodzi poważne konsekwencje dla obojga- łącznie z odwołaniem uroczystości.

Wracając więc do realizacji Mission Impossible, zabraliśmy Pannę Młodą do siebie, wymyślając wymówkę, w którą nie zostałam wtajemniczona. Odjechaliśmy kilometr dalej, gdzie już czekał Pan Młody z obstawą przyjaciela w aucie. Dokonaliśmy szybkiego transferu i wymieniliśmy rubasznego drużbę za przeraźliwie zlęknioną Pannę. Amit i Sneha spotkali się drugi raz w życiu. Młoda Para miała kilkanaście minut dla siebie i tylko przyjazd policji kazał interweniować i skrócić ich spotkanie. Znów krótka piłka i Panna Młoda z powrotem na naszym tylnim siedzeniu, chyba jeszcze bardziej przerażona niż przedtem. Porwanie udane, zakładając, że nie było w pobliżu jakiegoś życzliwego sąsiada lub rodziny. Sneha powróciła do swojego domu, by cieszyć się ostatnim dniem w rodzinnych stronach.

Niedziela i od rana ceremoniom nie za dość! Wyjechaliśmy do Pana Młodego i jego rodziny około południa. Tym razem w jednej z sal budynku sporego koledżu, Pan Młody otoczony wiankiem rodziny i przyjaciół odbierał prezenty ze strony bliskich swojej wybranki. W świetle reflektorów i fleszy musiał kosztować wszystkich specjałów, przymierzać prezenty i zliczać zebrane pieniądze.

Dziesiątki spojrzeń skierowanych w mężczyznę ubranego w garnitur i białe nakrycie głowy, który to posłusznie i z uśmiechem na twarzy krok po kroku wypełnia kulturowy scenariusz. Pod koniec kłania się do stóp swoim najbliższym i pozuje do zdjęć. Amit czuł się swobodnie i bez wątpliwości można było rozpoznać, kto tego dnia będzie królem ceremonii.

Relacja na żywo
Pan Młody zbiera prezenty i gratulacje...
... za co bardzo jest wdzięczny


Kolejny przystanek- znów dom Panny Młodej, idealnie na czas. Sneha schowana pod kocem w swoim pokoju, czeka aż zbierze się rodzina do bliźniaczo podobnego obrzędu, w którym uczestniczyliśmy wcześniej u Pana Młodego. Głównie żeńska część rodziny zbiegła się w kuchni i rozsiadła na cienkiej jasnej dzianinie, wokół Panny Młodej. Bez fleszy i dużego rozmachu rytuał rozpoczął się od dostarczenia przez posłańca walizki z prezentami od rodziny Amita. Śpiewy i bębny wybijały rytm przymierzania podarowanej biżuterii, kosmetyków i słodyczy. Z każdą minutą Sneha coraz bardziej uginała się pod ciężarem naszyjników, bransoletek, chust, kolczyków, pierścionków, szminki... Choć to radosny rytuał, raził potężny smutek Snehy, która nie wytrzymała i kilka razy zaszlochała wraz z matką. Nie mogłam tego zrozumieć, dlaczego płacze w tak radosny dla niej dzień. I to nie były łzy radości. Powodów sto. Następnego dnia o tej porze będzie spakowana i gotowa do odjazdu ze swoim mężem. Sneha jest wystraszona nową sytuacją, z którą będzie musiała się pogodzić za kilkanaście godzin. Po dwudziestu siedmiu latach mieszkania z rodziną, wyjedzie do Amita, by zamieszkać z jego- jednak nie w ukochanym Roorkee, a sto razy większym Delhi. Płacz jest więc usprawiedliwiony i podobno ma miejsce za każdym razem, kiedy dziewczę zostaje wydane. Bardzo wzruszające.

Ostatni dzień wolności- "wieczór panieński"




Kilka kółek nad głową Panny Młodej, aby się powodziło

Babcią już niedługo!


Wieczór i główna część tygodniowego programu- wesele. Zaproszeń wysłanych około sto z dopiskiem "z rodziną", co zmienia całkowicie statystykę i każe mnożyć przez co najmniej przez pięć. Pół tysiąca gości to przeciętnie, bez nadmiernej rozrzutności. Wita nas przygotowana "sala" wielkości połowy boiska do piłki nożnej, zagrodzona zwiewnymi zasłonami, ale z odkrytą górą. Dookoła zajmujący najmniejszy skrawek panowie zaopatrujący w setki różnych hinduskich dań. Wszystko przygotowywane na zamówienie, żywy niekończący się szwedzki stół.

W środku
I na zewnątrz
Hinduska "chleb i sól"



W sąsiednim budynku Sneha czekająca w obstawie żeńskiej części familii. Cisza, spokój i napięta atmosfera. Panna Młoda wyglądająca jak księżniczka z Baśni 1000 i jednej nocy, siedziała milcząc z kamienną twarzą. Mimo kilogramowego makijażu i biżuterii na twarzy (ponad trzy godziny u kosmetyczki), nie sposób było nie zauważyć jej niesłabnącego zdenerwowania. Wszelkie próby rozluźnienia napięcia nie miały najmniejszego sensu, bo nie przynosiły nawet cienia szczerego uśmiechu na jej twarzy. Sneha- dziewczyna na co dzień uśmiechnięta i pogodna, zamieniła się w kamienny posąg. Atmosfera się ożywiła, kiedy zabrakło na chwilę prądu. Spadek napięcia, tylko chwilowy i wszelkie nadzieje Panny Młodej, że może jeszcze nie dzisiaj, zostały rozwiane po niecałym kwadransie. Powróciliśmy do sceny głównej, mocno popędzani przez kobietę- herod, która poczuła się na siłach, by wcielić w rolę reżysera tego melodramatu. Jej krzyki były tak przekonujące, że obudziły Pannę Młodą i orszak, który to miał z nią iść. Nie było aniołków sypiących płatki kwietne, ani druhenek ciągnących welon. Zamiast tego sześciopak rosłych Hindusów oddelegowanych do niesienia nad Snehą wypleciony metrowy różany wianek. Panna Młoda musiała w jego asyście wejść na salę, gdzie czekał Pan Młody.
Bling bling girls
Sneha
Panna Młoda pod siecią z kwiatów idzie na rzeź
Długo oczekiwane spotkanie
Wymiana wieńców
Czas dla fotoreporterów
...i dziennikarzy


Za chwilę poniosą ją windą do nieba. Znów flesze i gwar gości, którzy niecierpliwią się, by zobaczyć parę razem. Amit czekał niecierpliwie na małżeńskim podeście i gdy tylko Sneha się zjawiła wyszedł do niej i pomógł z wejściem. Małżonkowie wymienili się kwiecistymi wiązankami i fotografiom nie było końca. Nie muszę dodawać, że nastrój Panny Młodej nadal był na pograniczu płaczu i próby ucieczki. Scena, kamery, setki świadków i dwie gwiazdy wieczoru, które tak skrajnie różnie przeżywały te dni.

Po ceremonii weselnej, Sneha jeszcze na chwilę wróciła do siebie, by w gronie najbliższych wypłakać się nie ostatni raz. Małżeństwo, uwaga, ratunku, pomocy! Dobrze, że już nie byłam tego świadkiem, bo co ja wiem?

Czas pożegnać Roorkee z niesamowitym doświadczeniem ogromnej hinduskiej gościnności i serdeczności. Być tak blisko tych wszystkich wydarzeń, w większości niedostępnych dla "obcych" to ogromny przywilej. Świat, do którego zostałam wprowadzona tylnymi drzwiami, kontrasty euforii i bólu- to już za mną. Kolejny bagaż, po którym zostały wzorzyste ręce i kilka upominków, bez których nie wypuściliby mnie do domu.

1 komentarz:

  1. cudownie! piękne zdjęcia i świetnie napisana historia! :*

    OdpowiedzUsuń