Uczą mnie hindi, choć ostatnio jestem
bardzo oporna. Podstawą obeznania się z kulturą obcą jest również poznanie tej
ciemniejszej strony mowy ojczystej Hindusów. Poprosiłam wiec kolegów, aby mnie
nauczyli przekleństw tych słabszych i mocniejszych (na wszelki wypadek).
Motywacji jest mnóstwo, oprócz czystej ciekawości.
Nie będę się jednak narażać kierowcom czy
sprzedawcom, pozostając przy polskich lub angielskich dosadnych wtrętach w
razie W. Kiedy próbują mnie oszukać, kiedy wywożą w złe miejsce, kiedy pchają
się bez kolejki. Jestem już uzbrojona.
Okazuje się, że w Indiach przeklinanie
nie ma takiego przyzwolenia społecznego jak w Polsce. Szczególnie wśród
dziewcząt nie jest to akceptowane, bo tu oczywiście wiele się płci brzydkiej
wybacza. Dziewczętom nie przechodzi przez myśl niecenzuralne słowo, bo mają być
czyste i niewinne.
Nawet najlżejsze epitety, jak idiota, debil
czy kretyn- przetłumaczone na hindi brzmią podobno jak najgorsza obelga. A z
poczuciem humoru, jak wiadomo słabo.
Koledzy przyciszonym głosem dyktowali
zakazane słowa i błagali bym ich nie używała. Kiedy powtarzałam dla sprawdzenia
wymowy, ewidentnie się czerwienili, żałując, że powołują do życia potwora. Za
późno. Już znam i przechowuję tę broń masowego rażenia, której nie zawaham się
użyć. Jednak za radą kolegów- w obstawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz