Hinduscy kierowcy, a w szczególności rikszarze wszelkiej maści, do
perfekcji opracowali targowanie się i dopięcie swego. Nigdy nie mają reszty, a
dokoła nikt nie dopomoże w rozmienieniu stówki.
Drobnych nie ma, nie produkują.
Stąd jeśli umawiam się na czterdzieści rupii, a mam pięśdziesiąt lub sto,
to muszę się pogodzić z przymusowym dziesięciorupiowym napiwkiem. Niech ma
ciapak ten grosz, ale niech na mnie nie wymusza, nie stawia pod murem! Z jakim
animuszem i tupetem chowają te swoje drobniaki pod kiecę, po to by
zasłużyć na nawiązkę. Sposób na to jedynie jeden- mieć ze sobą mnóstwo
drobnych, ewentualnie anielską cierpliwość i hojną kieszeń.
I przykład potwierdzający regułę, kiedy umówiłam się na osiemdziesiąt rupii
w auto- rikszy. Pan Ciapak z rozbrającym uśmiechem dał mi do zrozumienia, że ze
stówki nie wyda. Nie ma, ani pod kiecą, ani w kieszeni. Więc czekał aż sama
zabiorę się za rozmienienie stówki po sąsiednich sklepikarzach, albo odpuszczę
zostawiając napiwek. Nie odpuściłam i leniwemu kierowcy zasugerowałam dobitnie,
że nici z zapłaty, jeśli nie chce mu się ruszyć po resztę. Stop dla rasizmu
turystycznego. Nie daję, nie biore. Oddaliłam sie kilka metrów od rikszy i już chcialam zbiec, ale rikszarz pobiegł za mną. Zadziałało i z kieszeni wyjął plik
drobniaków. Dwadzieścia rupii się znalazło w kilka chwil, a i jeszcze
na koniec rozbrający niepełny uśmiech.
Frustrujące tak płacić podwójnie i jeszcze dopominać się o resztę. Ja
wysiadam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz