Żarówka w toalecie padła dwa tygodnie
temu. Zdarza się. Jednak do tej pory nasza kawiarka i woźny w jednej osobie nie
ma sposobności, co by ją wymienić. Nie powinno się zdarzać. Na szczęście jest
druga toaleta.
Nasz właściciel obiecał wymianę zamka w
ramach przeprowadzki dwa miesiące temu. Czekałam tydzień. Nic. Miesiąc i nic.
Kolejnego ponaglania to kolejne obietnice. Niedotrzymane oczywiście. Ciągle
zamykam drzwi na kłódkę.
Mistrzowie "Jutra". Czyli
zrobię to jutro w wydaniu hinduskim potrafi przedłużać się w nieskończoność i
dopiero postawienie pod ścianą z batem w ręce może przynieść jakieś efekty.
Bata nie mam, ale frustracja pozostaje.
Kolejny przykład, tym razem z happy
endem: po trzech miesiącach zagadywania o wizytówki wreszcie je dostałam!
Pierwsze w swoim życiu. Made in India. Wszystko byłoby ok, ale niestety nasza
sekretarka wziął moje zdjęcie paszportowe i wkleił w prawym górnym rogu. W
efekcie wizytówki wyglądają jak listy gończe i z żalem, aż tak bardzo się nimi
nie chwalę- rozdałam może pięć z wielkim zażenowaniem. Sezon na imprezy
networkingowe chyba się powoli kończy, a kolejna wtedy, kiedy mam nadzieję będę
kilkaset kilometrów od Delhi. Pseudowizytówki spalę, oprócz kilku, które wezmę
na pamiątkę- jak się ich nie powinno robić!
Dodatkowo z informacji pracowniczych-
zmieniamy lokum, na miejsce, które bardziej by mi pasowało pod kątem dojazdów.
Decyzja już podjęta i w połowie sierpnia przenosimy graty kilka stacji bliżej
centrum, do bardziej reprezentatywnej dzielnicy- apartamentowca z setką biur,
monitoringiem i woźnym. Szkoda, że tak późńo i pewnie znając hinduską
punktualność- już tego nie doczekam. Jednak brawo dla firmy, że się rozwija i
nie będzie straszyć gości domkiem z Saskiej Kępy.
Pielgrzymi pomarańczowi
się zmyli, a po sobie zostawili niemało souvenirów. Posprząta się jutro, albo
pojutrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz