środa, 14 marca 2012

Boisko bezdomnych


Droga do pracy jest jak uliczne safari. Nie mieszkam w najbardziej reprezentatywnej dzielnicy Delhi i pewnie wiele Hindusów wolałaby, aby obcokrajowcy omijali takie miejsca. Gwar zaczyna się od samego rana, kiedy to punktualnie o 6.30 zaczyna szczekać pies- na pewno ten sam każdego dnia! Dostał etat na nadwornego koguta. Moja cygańska dzielnica zaczyna się każdego dnia od przejścia przez uliczny jarmark. O 7.30 kupcy różnej profesji wystawiają swoje dobrodziejstwa: od glinianych garnków, wiader czy ręczników po cebule i limonki. Jednak widać pewną logiczną prawidłowość- cukiernicy i limonkarze wstają najpóźniej, a piekarze najwcześniej.

Od 7.00 do 22.00 non stop.

Idąc tym nieswoim deptakiem po lewej mijam plac śmieciowy, po którym buszują świnia maciora z młodzieżą prosiaków w liczbie trzech i dwie święte krowy- jedna na placu, druga na ulicy. Hierarchia jest oczywista. Nawet psy nie próbują zabierać świętym ich jedzenia, złożonego w hołdzie, tylko czekają na swoją kolej, albo po prostu przekopują ten placyk po raz setny w poszukiwaniu- nawet nie wiem czego. Obok spacerują ptaki przypominające wrony i też wygrzebują swoją dolę.

Znajdź świnki trzy. Recycling.

A propos hierarchii, Shweta- koleżanka z pracy, powiedziała mi, że w tradycyjnych społecznościach do tej pory jedząc posiłek, najpierw cziabati dostaje święta, potem zasiada rodzina i resztki zostawia się psom, bo kotów nie z lokalizowałam. Nie miałyby szans w tej psiej dzielnicy, choć psy są z przymusu weganami.

Życie toczy się normalnie. Dzieci maszerują do szkoły, jedne w szkolnych mundurkach, inne w tym, co było w szafie. Mijając je odpowiadam na dziesiątki Hi! i wszyscy mają radochę- łącznie ze mną, przybijając piątki. Nie umiem przejść obok nich obojętnie.

Każda ręka się przyda.



Kręta uliczka prowadzi do drogi głównej, na którą wjeżdżają busiki szkolne i inne, całkiem przyzwoitej klasy auta. Żeby przebić się przez ten gwar, oczywiście trzeba co chwilę trąbić na wszystko, co się rusza. Przejeżdżają kilka centymetrów od przechodniów. Uwaga na stopy!

Przejażdżka metrem i wychodząc już wiem, co mnie czeka. Polny placyk otoczony metrowym murkiem codziennie jest okupowany przez pewną społeczność, tworzącą swoje integralne ghetto. Rodziny o przekroju wielopokoleniowym siedzą pod wiaduktem metra i wykonują leniwie podstawowe czynności życiowe. Około pięćdziesiąt osób patrzy tępo w przestrzeń i czeka- na co? Wyglądają jak reprezentanci innego gatunku ze średnią wzrostu półtora metra i niesamowicie wychudzoną drobną sylwetką. Chyba nigdy w życiu nie widziałam takiej nędzy. Cały swój dobytek w workach, przypominających te na namiot, przywiązują do drzew i tak koczują nieodłącznie ze stadem psów i wszy. Dzieci zawinięte częściowo w brudne szmaty, mają za zabawki przewalające się śmieci. Biegają na boso po ulicy, grając w ganianego. Dzieci, jak każde inne na świecie. Zawszone włosy, czarne ręce i nogi. Nie zapomnę kilkuletniej dziewczynki, która miała na sobie tylko spódnicę do kostek podciągniętą pod pachy, a na głowie czarno- białą skorupę z pozlepianych włosów. I te czarne przeogromne oczy mierzące każdego przechodnia, sto par takich oczu. To chyba do tej pory najgorszy obraz z Delhi. Czy coś można zrobić oprócz litości?

Najbiedniejsi tutaj rozkładają namioty na wolnych terenach przy rzece. Urządzają je tym, co znajdą. Widać takie baraki, kiedy przejeżdżam metrem za centrum. Wątpię, żeby Boisko Bezdomnych dysponowało czymś takim. Przecież do życia wystarczy kawałek ziemi i nieba, może kilka cziabati. Każda dzielnica ma swojego Slumdoga, szkoda, że nie milionera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz