niedziela, 11 marca 2012

Chałupy welcome to!

Lot planowo, bez pośpiechu opuściłam terminal. Są dumni z nowego lotniska, więc wyłożyli je całe dywanem.  Każdy kąt pilnuje dzielny wojownik Alibaba, a reszta za szklaną ścianą bardzo europejska.

Powracając do oczekiwań co do AIESECa wiedziałam, że się nie zjawią, więc tylko poinformowałam ich, że czekam godzinę i idę- po piętnastu minutach dostałam odpowiedź, że bardzo przepraszają, ale niestety nie dadzą rady mnie odebrać. Więc pre- paid taxi- pan z sumiastym wąsem wypisał mi rachunek i z nim udałam się do stanowiska 39, przy którym stało z dziesięciu chłopa gotowych by mnie zawieść choćby do Tybetu.


Dostałam w przydział niedorobinego ciapatka i przygoda się zaczęła. A przed wyjazdem pytałam cztery razy- "Do you know where to go?". Jak się później okazało ich znajomość angielskiego ograniczyła się do yes i no, plus money. Jedziemy, jedziemy. Ciapak co chwilę podkreśla swoje męstwo trąbieniem na rowery, krowy i dzieci. Robi kilka kółek i co chwilę dzwoni do szefa z pytaniem, jak jechać. Sultanpur to może nie centrum miasta, ale ma swoją stację metra, więc to nie mikroskopijna ulica-wymysł.
Traffic.

Wyciągnęłam swój przewodnik z rozkładem metra w Delhi i tłumaczę jak krowie na rowie, ale załamałam się, kiedy mój kierowca czytał mapę do góry nogami! Kolejne kilkanaście minut jazdy w przeciwnym kierunku i już nie wytrzymałam kiedy wylądowaliśmy na jakimś zadupiu, a mój szofer oświadcza, że to tu (potwierdzają to  jacyś przechodnie kiwając głową na Sultunpuri, a nie Sultanpur!). Dosyć mocno skoczyło mi ciśnienie, kiedy jeszcze podliczyłl mi bagaże i kazał dopłacić. Wtedy właśnie zadzwoniłam do swojego szefa i kolejne pół godziny kierowca krążył po Delhi, tym razem z pomocą na słuchawce. Ostatecznie szef kazał mu podwieźć mnie do siebie i po miłej kawie z ciastkiem to już jego szofer odwiózł mnie na miejsce. Jednym słowem masakra. Wiedziałam, że to standard, ale jakoś tak wszystko gładko szło, że liczyłam, że mnie ominie.

No ale szczęście w nieszczęściu, miałam za darmo dwugodzinną objazdówkę po mieście. Jeszcze zaskoczyłam siebie, bo w tym ferworze wzięłam od kierowcy rachunek i domyśliłam się, że przez to nie zostanie rozliczony z mojego kursu. Bardzo dobrze- oszustwo tępimy brzytwą! Egzamin zdany.

Panorama Sultanpur.

Jestem już na miejscu w bardzo hinduskiej dzielnicy, ale w bloku wynajmowanym przez wielu obcokrajowców. Zaraz idę sprawdzić towarzystwo, bo wybieramy się na miasto, gdzie w jednej z knajp obcokrajowcy mają jedzenie i picie for free. Akcja dokarmiania maskotek.
Atmosfera mocno erasmusowa, więc idziemy w tany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz