Hindusi to w większości wegetarianie. Co
prawda KFC i McDonald's zazwyczaj pęka w szwach, ale prawda jest też taka, że
nie wszystkich stać na udziec kurczęcy. Warzywa są zdecydowanie tańsze i
łatwiej dostępne. Z różnymi przyprawami takiego ziemniaka można zrobić na
tysiąc sposobów. Za każdym razem będzie ostry, ale inaczej. Jednak nie o
ziemniakach będzie.
Więc mimo tego wegetarianizmu i
podkreślanej na każdym kroku miłości do zwierząt, widok ulic temu zaprzecza.
Wielokrotnie wspominałam o mojej półrolniczej dzielnicy z trzodą chlewną i
bydłem buszującym po ulicach i sklepach, jednak wracam do tego tematu z powodu
widoku cielaka, które słabnie codziennie na moich oczach.
Mieć w Indiach krowę to błogosławieństwo-
daje mleko, wyznacza status i przynosi bożą łaskę, bo jak wiadomo jest święta.
Każda, nawet najbardziej wychudziała ma swojego właściciela i nigdy nie nocuje
bezpańsko na ulicy. Delhi nie jest aż tak mocno zakrowione jak miasta na
prowincji, ale wejście krowy na jezdnię zdarza się bardzo często. I tu moje
pierwsze zażenowanie, bo krasule są pozostawione bez żadnego nadzoru i samopas
targają się na swoje życie (i innych), tarasując ruchliwe skrzyżowania. Co
gorsze, krowy w mieście nie mają gdzie się wypasać. A jak wiadomo, krasula musi
ciągle coś przeżuwać. Bo jak przestanie to padnie, więc rekompensuje sobie to
buszowaniem po śmieciach, ścigając się o nadgniłe resztki z psami i wieprzami.
A że mocną stroną bydła nie jest ani szybkość ani zwinność, więc pozostaje
tektura i reklamówki. Te ostatnie są niestety główną przyczyną bardzo okrutnej
śmierci świętych. Folia, rzecz oczywista, nie jest trawiona przez nie i
powoduje zator jelit (czy jak to się fachowo nazywa). Taka krasula męczy się
przez kilka dni albo tygodni, ginąc w mękach. Humanitarne?
I w tym miejscu powracam do cielaka,
które chudnie z każdym dniem i już nie ma siły stać, tylko przysiada obok
dziesięć razy większej mamy. Dokoła siebie świeża trawa, której jednak nie
rusza. Trochę za późno.
To przekonanie, że Hindusi tak bardzo
kochają zwierzęta, staje pod wielkim znakiem zapytania. Owszem, nie wezmą do
ręki mięsa, czy nie założą skórzanych butów, ale czy jest akceptowalnym
skazywanie na śmierć głodową swoich świętych krów, czy dozwolenie na niekontrolowany
rozród psów, które potem zapchlone i wygłodniałe grzebią po śmietnikach.
Chyba na miejscu tego ulicznego zoo wolałabym być hamburgerem albo stekiem cielęcym.
Chyba na miejscu tego ulicznego zoo wolałabym być hamburgerem albo stekiem cielęcym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz