czwartek, 19 lipca 2012

Śnięte krowy


Hindusi to w większości wegetarianie. Co prawda KFC i McDonald's zazwyczaj pęka w szwach, ale prawda jest też taka, że nie wszystkich stać na udziec kurczęcy. Warzywa są zdecydowanie tańsze i łatwiej dostępne. Z różnymi przyprawami takiego ziemniaka można zrobić na tysiąc sposobów. Za każdym razem będzie ostry, ale inaczej. Jednak nie o ziemniakach będzie.

Więc mimo tego wegetarianizmu i podkreślanej na każdym kroku miłości do zwierząt, widok ulic temu zaprzecza. Wielokrotnie wspominałam o mojej półrolniczej dzielnicy z trzodą chlewną i bydłem buszującym po ulicach i sklepach, jednak wracam do tego tematu z powodu widoku cielaka, które słabnie codziennie na moich oczach.

Mieć w Indiach krowę to błogosławieństwo- daje mleko, wyznacza status i przynosi bożą łaskę, bo jak wiadomo jest święta. Każda, nawet najbardziej wychudziała ma swojego właściciela i nigdy nie nocuje bezpańsko na ulicy. Delhi nie jest aż tak mocno zakrowione jak miasta na prowincji, ale wejście krowy na jezdnię zdarza się bardzo często. I tu moje pierwsze zażenowanie, bo krasule są pozostawione bez żadnego nadzoru i samopas targają się na swoje życie (i innych), tarasując ruchliwe skrzyżowania. Co gorsze, krowy w mieście nie mają gdzie się wypasać. A jak wiadomo, krasula musi ciągle coś przeżuwać. Bo jak przestanie to padnie, więc rekompensuje sobie to buszowaniem po śmieciach, ścigając się o nadgniłe resztki z psami i wieprzami. A że mocną stroną bydła nie jest ani szybkość ani zwinność, więc pozostaje tektura i reklamówki. Te ostatnie są niestety główną przyczyną bardzo okrutnej śmierci świętych. Folia, rzecz oczywista, nie jest trawiona przez nie i powoduje zator jelit (czy jak to się fachowo nazywa). Taka krasula męczy się przez kilka dni albo tygodni, ginąc w mękach. Humanitarne?

I w tym miejscu powracam do cielaka, które chudnie z każdym dniem i już nie ma siły stać, tylko przysiada obok dziesięć razy większej mamy. Dokoła siebie świeża trawa, której jednak nie rusza. Trochę za późno.

To przekonanie, że Hindusi tak bardzo kochają zwierzęta, staje pod wielkim znakiem zapytania. Owszem, nie wezmą do ręki mięsa, czy nie założą skórzanych butów, ale czy jest akceptowalnym skazywanie na śmierć głodową swoich świętych krów, czy dozwolenie na niekontrolowany rozród psów, które potem zapchlone i wygłodniałe grzebią po śmietnikach.

Chyba na miejscu tego ulicznego zoo wolałabym być hamburgerem albo stekiem cielęcym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz