To chyba
najbardziej kryzyzowy moment bycia tutaj, kiedy trzeba doznawać sportowych
wzruszeń i szewskiej pasji tak daleko od domu, na dodatek w środowisku tak
nieprzyjaznym dla piłki nożnej.
W ciągu
ostatnich dni przekonaliśmy się na własnej skórze, co dla HIndusów znaczy
strefa kibica i transmisja na żywo. Szukaliśmy długo dobrego miejsca do
kibicowania. Knajpa reklamowała piątkową noc, jako typowo piłkarską. Jednak na
miejscu, zamiast Szczęsnego powitał nas jeszcze Federer. Z całym szacunkiem dla
fanów tenisa- ale to nie dla Rolanda Garrosa przejechaliśmy pół miasta! W
środku wiało pustkami, a sztuczny tłum robili kelnerzy. Podeszliśmy do jednego
z nich i grzecznie poprosiliśmy o zmianę kanału, na co dostaliśmy odpowiedź
(minutę przed transmisją), że mecz się jeszcze nie zaczął. Na dowód tego
zmienił stację i pokazał, że piłkarze dopiero się ustawiają, śpiewają hymny,
tłumy z pomponami itp. Ręce nam opadły. Dodatkowo w tle zamiast hymnów
narodowych- najnowsze hity dyskoteki. Mimo naszych próśb i krzyków muzyka
taneczna towarzyszyła nam do końca spotkania Polska- Grecja. Byłam jednak
dzielna i nie dałam się zwieść rytmicznemu hop-sa- sa.
Jednak
wyzwanie przyjęte. To nie Donieck czy Wrocław, trudności trzeba zaakceptować
lub wyjść. Zostaliśmy. I warto było, choćby dla pierwszej połowy, w której nasi
pokazali ułańską fantazję. Moje barowe krzesełko rosło w oczach, ale radość
skończyła się wraz z pierwszą połową i potem już niecenzuralne słowa padały w
różnych językach. Miałam wsparcie praktycznie całego pubu, więc wygląda na to,
że obecnie niezbyt wielu Europejczyków lubi Greków. Szczególnie dostrzegalny
doping Niemców, którzy to znają połowę naszej drużyny z ligii niemieckiej.
Wyrównanie Greków zostało przyjęte bez entuzjazmu, za to kolejna eksplozja przy
obronie karnego przez Tytonia.
To dopiero
pierwsza runda rozgrywek, ale frekwencja nie dopisuje. Mam nadzieję, że
wszystko się dopiero powoli rozkręca i cudzoziemska mniejszość w Delhi wreszcie
się zjednoczy przeciwko dyktatowi krykieta.
Kolejne dni
powszednie z transmisjami od 21.30 oglądałam z zaciśniętymi pięściami, a nie
kciukami. To test cierpliwości na poziomie mistrzowskim. Każdego dnia
szczególnie wieczorem następują przerwy w dostawie prądu- na kilka minut lub
całą połówkę meczu. Nikt nie zachowuje spokoju i gdy zapada ciemność można
odbyć lekcję języków obcych- wyrażenia do opisu kryzysowej sytuacji lub
zdenerwowania, czy agresji. Obwiniane są Indie, Bóg i czerwiec, na wszelkie
niecenzuralne sposoby.Chwile bez prądu i dostawy najnowszych informacji
meczowych najlepiej spędzić na tarasie na dachu- rozgwieżdżone niebo działa
uspokajająco.
To dziwne,
że Anglicy zamiast piłką zarazili tutejszych krykietem. Gdyby to w Polsce
wybrano kije zamiast piłki, z pewnością nie miałoby to nic wspólnego ze
sportem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz