Sobota, wreszcie weekend, co nie jest
tak oczywiste dla 90% czynnych zawodowo. Większość moich kolegów z pracy ma
jednodniowy niedzielny weekend. Nie dość, że spędzają po 9-10 godzin w pracy
(przerwy i nadgodziny niepłatne) to jeszcze 6- dniowy cykl pracy. Daje to
łącznie 6x8h=48h (wersja optymistyczna). Zatem włączając dojazdy, przerwy
kawowe i na lunch, przeciętny Hindus w mojej firmie spędza około 11-12 godzin
poza domem.
Właśnie. Moja firma- AAPNA Infotheek z burżujskim dopiskiem
Pvt. Ltd. to ambitny zespół tworzący software na rynek amerykański i brytyjski.
Trzydzieści par rąk w czterech pokojach klika dzień i noc (są też nocne zmiany),
aby wyrobić deadline. W tym ja- the only white
in the village. No może nie jedyna- mamy jeszcze jedną Francuzkę w ciąży,
która to z racji swojego błogosławionego stanu wykonuje pracę z zacisza swego
domu.
Zespół oczywiście zdominowany przez
panów, ale mam dziesięć koleżanek, które nie ustępują w kodzeniu, diznajnowaniu
i menadżerowaniu. Mój pokój to osiem stanowisk komputerowych ustawionych w
podkowę. Proporcja 3-5. W centrum znajduje się meeting room, gdzie
spotykamy się na przerwę kawową i lunch. Trzy pozostałe pokoje należą do
developerów, szefostwa i projekt menadżerów. Najważniejszą osobą w firmie jest
Sandaman, który jest naszą kawiarką. W Indiach, z racji tego, że firma cateringowa
byłaby dużym wydatkiem, bardzo popularnym stanowiskiem jest kawiarka/ kawiarz
(?). Nasza kawiarka jest baryłkowatym serdecznym panem z sumiastym wąsem.
Codziennie serwuje kawę i herbatę, dowozi lunch i częstuje przekąskami. Sandy,
jak go nazywam, nie zna niestety angielskiego, ale z racji tego, że jest moim
ziomkiem (mieszka w Sultanpur) dogadujemy się bez słów.
Przerwa na lunch, tak bardzo
wyczekiwana, trwa mniej więcej pół godziny i jest dla mnie kulinarnym
wyzwaniem. Mimo zamawiania najbardziej łagodnych potraw i tak moje gruczoły
łzowe nie dają rady. W standardzie dostaje się cztery miseczki wypełnione-
ryżem, cziabati, warzywnym gulaszem i warzywami w przyprawach. Można się najeść
i oczywiście popróbować różnych innych zakąsek, bo Hinduski częstują się
wzajemnie wszystkim co mają, tworząc stół otwarty. A więc z grzeczności
próbuję, wszystkiego, co fabryka dała i popijam hektolitrem wody. Moje reakcje
na chilli i inne przyprawowe mieszanki bawią resztę towarzystwa, choć za każdym
razem obiecują, że tym razem nie będzie spicy.
Cziabatowe placki tworzą dobry balans, aby się nie udusić tą dawką piekła.
Po lunchu obowiązkowy dla branży IT spacer,
aby rozruszać odrętwiałe stawy. Mocno się wyróżniam w otoczeniu dziesięciu
orientalnie ubranych kobiet sięgających mi do ramion. Czuję się jak na planie bollywoodzkiej
produkcji, kiedy zaczynają puszczać z komórek swoje (s)hity. W międzyczasie
nauczą mnie paru nowych słów.
Powrót do pracy i najgorsze cztery
godziny do końca, kiedy to postgastrofaza mocno spowalnia myślenie i przysypiam
na wpół leżąco.
„Katazajna!
(tak to ja) Marketing należy do Ciebie. Chcemy nawiązać współpracę z
przynajmniej trzema firmami w ju-kej. Zrób duży buzz i ogarnij to.”
Tak, dołączam do drużyny azjatyckich
ofensorów, którzy bez pardonu atakują Europę bezkonkurencyjnymi cenami. Chcesz
stronę, zrobię stronę, 100 stron, domena plus adres i mail gratis. Wbrew
początkowemu wrażeniu, praca wydaje się być ciekawa, szczególnie ze względu na
dużą samodzielność i kreatywność. Zdobyć trzech developerów na rynku
europejskim, łatwo? Na pewno nie, biorąc pod uwagę czterocyfrową liczbę
podobnych outsourcingowych dostawców w regionie, które zażarcie walczą o swoją
niszę na Zachodzie.
Wstępem do pojęcia hinduskiego modelu
pracy, była autorska przypowiastka mojego szefa:
„Jeśli
powiesz jakiemukolwiek Europejczykowi, aby nalał 10 szklanek do połowy, to on
to zrobi. U Hindusów 7 szklanek będzie napełnionych do połowy, 2 do pełna i
jedna rozbita.”
Ciągle dla mnie trudne do pojęcia,
dlaczego pewne proste reguły współżycia w społeczeństwie sprawiają im takie
problemy. Choćby ruch uliczny. Mając ulice, które w nielicznych przypadkach nie
ustępują polskim standardom- na trzypasmówce tworzą cztery rzędy samochodów. Czekając
kulturalnie w kolejce do metra, kiedy wagon się otwiera i tak każdy pcha się
nie bacząc na to, gdzie stoi. Dlaczego hinduska godzina trwa trzy? I tak bez
końca.
Po rozmowie z Francuzką z mojej firmy
doszłyśmy do wniosku, że w Indiach trzeba zapomnieć o tym, skąd się jest, czy w
jakim standardzie się żyło. Trzeba zacząć wszystko od początku z wielkimi
pokładami cierpliwości i wyrozumiałości. Nie ma wody? Trudno. Spóźnia się. No
to co. Drące się dzieciaki i wyjące psy. Kup sobie stopery. Kupiłam- trzy pary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz