Nie doczytałam, że Hindusi nie rozumieją
ironii i wszystko, czego się od nich oczekuje należy mówić prosto z mostu, bez
ogródek lub jak kto woli na chłopski rozum. Nie ma subtelnych odniesień,
nawiązań do wcześniejszych rozmów czy sarkastycznych żartów. Każde słowo ma
swoje znaczenie, więc po co jeszcze coś wciskać pod spód?
Przekonałam się o tym, kiedy częstowałam
Hindusów swoją zapiekanką. Na dziesięć osób 90% zapytało się, czy to aby
przypadkiem vegetarian, a kiedy za trzecim razem zażartowałam, że jasne,
że wegetariańskie- tylko, że z jajkiem i kurczakiem, to już nie dało się
odkręcić. Z jedzenia się nie żartuje, bo przecież przez przypadek można zjeść
dziesiąte kurze wcielenie swej babci. Zapomniałam- z religii też się nie
żartuje.
Kiedy się żartuje, to trzeba się
uśmiechać, bo jak nie- to znaczy, że nieśmieszne. Jak w amerykańskiej komedii,
gdzie widzowie, wiedzą, kiedy się śmiać, dzięki śmiechom publiczności w tle
serialu. Tak, trzeba uważać, gdzie, z kim i przede wszystkim z czego się żartuje,
bo można popełnić tłustą gafę.
Jedną z pierwszych było pytanie dotyczące
znajomości przedmałżeńskiej, które to pojęcie mgliście w hinduskiej mentalności
funkcjonuje. Spytałam o to, jak długo młoda para, na której ślub idę, się
znała. No i fo-pa! Poznali się się, a owszem- przecież to nie żadne emiraty i
arabszczyzna. Chcieć, chcą, nic wbrew woli. Ale tutaj zonk- przed ślubem
widzieli się przez pół godziny i to w towarzystwie troskliwego stryjostwa!
Rodziny dobiły targu na wieki wieków. i nie ma odwrotu. To moje kolejne jeszcze
bardziej ignoranckie pytanie- A co jeśli się nawet nie polubią, jeśli on okaże
się złoczyńcą, a ona latawicą? Są rozwody? No nie, nie ma, bo nie ma tego
"jeśli". To "jeśli" wykracza poza wyobrażenie większości, nawet
liberalnych Hindusów. Skoro rodziny się polubiły i ona się wprowadziła, a już
jak dziecko poczęte- nie ma odwrotu. Moja wyobraźnia została mocno
nadszarpnięta.
'
I jeszcze coś mniejszego kalibru- parę
moich wpadek z kapciami i szortami w roli głównej. Odwiedzając swojego landlorda
w mieszkaniu weszłam bezpardonowo w klapkach. Były oczywiście czyste, bo chodzę
w nich po domu. Jednak koleżanka Chinka oświeciła mnie dopiero po moim wyjściu,
jak to zszargałam hinduską tradycję. Owszem, chodzili na bosaka, ale w
przeciwieństwie do Polaków, nie atakowali od progu kapciami. Następnym razem
więc potulnie zostawiłam japonki przed progiem, by potem nie dziwić się
wrogiemu nastawieniu gospodyni.
Szorty. Jest ponad 35 stopni. Niedziela.
Skończyła się woda, więc poszłam kupić. A że nie chciałam się przebierać, więc
zostałam w swoich szortach. Nie były to spodenki ledwo przykrywające bieliznę,
ale zwykłe szorty do połowy uda. I za te odkryte łydki i kolana dostało mi się
od sąsiadki przyzwoitki. Wydarła się na mnie
piękną i krwistą hinduszczyzną. Nie wiedziałam, czy mam do czego wracać.
Czy jak wrócę z wodą to mnie wpuszczą na podwórko. Jednak udało mi się z nią
ponegocjować w języku ojczystym. Wskazałam na jej odkryty opasły brzuch
wylewający się spod sarii i pozdrowiłyśmy się uśmiechem- tak, szyderczym.
Za dwa przystanki przesiadka. Buzia mi
się mocno uśmiecha, bo obok dobiega mnie ze słuchawek Hinduski przyodzianej
tradycyjnie w sari: Papa-papa- razzi. Nie żadne bling bling
bollywoodzkie hity, ale buńczyczna Lady Gaga wlewa się do uszu koleżanki.
Świetnie piszesz. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKrólowa ironii w świecie bez ironii. Cóż za ironia!
OdpowiedzUsuńJezu. Serio, eksportujemy takich ludzi? Tekst o w domyśle głupich Hindusach (bo nie rozumiejących ironii) jest poniżej krytyki. Tekst o latawicy... Ktoś jeszcze używa tego słowa? Nie wiem, może w małych wioseczkach. Akcja z szortami i śmianiu się z 'opasłego' brzucha sąsiadki... Mam nadzieję, że nie obnosiłaś się bardzo z tym, że jesteś z Polski.
OdpowiedzUsuń