No pain, no gain, w wolnym tłumaczeniu
bez orania nie ma wyników. Te wyświechtane amerykańskie motto w Indiach
realizowane jest w wersji hardcore. O tym jak trudno prowadzi się firmę IT w
kraju może nie trzeciego, ale ciągle drugiego świata, można się przekonać
dopiero na miejscu. I właśnie profil własnej firmy chcę tu prześwietlić, której
zaangażowanie ludzi doceniam podwójnie ze względu na te wszystkie trudności po
drodze. Ale bieg z przeszkodami jest ciekawszy, jak mawia mój szef.
Choć Delhi wita turystów tymi samymi
sieciami sklepów, hoteli i restauracji, co w Europie, po kilku tygodniach, jak
nie dniach można docenić sukces mniejszych firm. Jest pod górkę i to od samego
początku. Podstawowe rzeczy, któych posiadanie czy obecność są dla nas
naturalne, tutaj nie są oczywistością.
Case study- AAPNA Infotech.
Wynajęcie lokalu- oczywiście również w
Warszawie osięgają niewyobrażalne ceny, ale Delhi dodatkowo zmaga się z ich
sporym deficytem. Centrum miasta to głównie niska zabudowa, a na przełamanie
tego schematu może zdecydują się, ale dopiero w kolejnych kilkunastu latach.
Znalezienie siedziby firmy w miejscu akceptowalnym dla pracowników i
kontrahentów, kończy się przeważnie na wynajęciu lokali prywatnych w
dzielnicach mieszkalnych po zachodniej stronie.
Wille, bloki w miejsce biurowców to w Delhi standard. Stąd też często
tak ciężko znaleźć większość firm, skoro poupychane są między mieszkaniami
prywatnymi.
Kolejka pod AAPNA |
Siła robocza. W Indiach praca w korporacji
to prestiż. Im większa firma, tym duma rodziny i ambicje pracownika rosną.
Najlepsi absolwenci zasilają zachodnie korporacje z racji większych szans na
awans, stabliności i tej błyskotlwej linijki w CV. Oczywista oczywistość
również dla nas, jednak często praca w wielkich molochach wiąże się z niższą
pensją i większym wymiarem godzin, które to w imię prestiżu poświęca się po
rozmowie kwalifikacyjnej. Praca w średniej firmie jest więc trampoliną do HP,
DELLa i im podobnych. Taki średniak, w którym pracuję, mimo ogromnego potencjału i dynamiki rozwoju,
skazany jest na bycie poligonem szkoleniowym dla większości absolwentów
przeciętnych uczelni, lub kierunków niepokrewnych IT. Szkolą i oddają na wyższe półki, a
odpadki z korporacji mogą ewentualnie znów wejśc w wir średniaka. Recycling
trwa.
Infrastruktura, pod której pojęciem już
nawet nie mam na myśli dróg i transportu, ale energi elektrycznej. Każda firma
IT tutaj musi zainwestować grube tysiące w akumulatory, które podczas awarii
prądu, pozwolą jeszcze przez kilkanaście minut popracować i zapisać pracę na
komputerze. Przerwy w dostawie prądu, sięgające kilku godzin dziennie,
zdarzające się po kilka razy w tygodniu, generują spore straty. W tej działce,
bez prądu co najwyżej można sobie przedłużyć przerwę obiadową. Jeśli jest prąd,
to jednak nie zawsze musi być internet. Serwer padający lub spowalniający kilka
razy dziennie to już niestety codzinność, do której ciągle ciężko jest mi się
przyzwyczaić.
I ostatnia sprawa, związana z trybem
pracy. Średnio 45-50 godzin w tygodniu nie może wpływać pozytywnie na
efektywność pracy. Jeden dzień w tygodniu nie wystarczy na zregenerowanie sił,
a już na pewno nie trzy czy cztery godziny dziennie po powrocie z pracy.
Motywacja pracowników kończy się na dobrym słowie i cotygodniowych zebraniach,
na których każdy dzieli się swoim ostatnim sukcesem. Są kartki wdzięcznościowe
i silny uścisk dłoni szefa. Codziennie łakocie i miła atmosfera zamiast
podwyżki czy awansu.
Podsumowując, rekrutując do swojej firmy
programistę, już na starcie selekcja jest bardzo trudna. Nie ma w czym
przebierać. Jeśli jednak uda się zaangażować kogoś kompetentnego, to istnieje
duża szansa, że nie popracuje długo i przejdzie do większej konkurencji. Taki
programista, pracując po pięćdziesiąt godzin tygodniowo, bez bonusów czy
premii, nie mówiąc o płatnych nadgodzinach, jest zdecydowanie mniej efektywny.
Do tego przerwy w dostawie prądu rozwalają cykl pracy i dekoncentrują.
A jednak działają- a nawet się rozwijają.
W mojej firmie jest kilka wyjatków- Hindusów, którzy ze swoim potencjałem
mogliby zasilać amerykańskie korporacje, ale póki co lojalnie grają dla AAPNA.
I tak naprawdę ciężko się złościć na te kłody rzucane co chwilę pod nogi, bo
kogo można za to obwiniać? Krysznę, terrorystów, pogodę?
Skąd więc w nich ten entuzjazm i spokój,
kiedy nic nie idzie po myśli? Dieta wegetariańska!?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz