wtorek, 1 maja 2012

No pain no gain- rentgen przeciętniaka w IT



No pain, no gain, w wolnym tłumaczeniu bez orania nie ma wyników. Te wyświechtane amerykańskie motto w Indiach realizowane jest w wersji hardcore. O tym jak trudno prowadzi się firmę IT w kraju może nie trzeciego, ale ciągle drugiego świata, można się przekonać dopiero na miejscu. I właśnie profil własnej firmy chcę tu prześwietlić, której zaangażowanie ludzi doceniam podwójnie ze względu na te wszystkie trudności po drodze. Ale bieg z przeszkodami jest ciekawszy, jak mawia mój szef. 

Choć Delhi wita turystów tymi samymi sieciami sklepów, hoteli i restauracji, co w Europie, po kilku tygodniach, jak nie dniach można docenić sukces mniejszych firm. Jest pod górkę i to od samego początku. Podstawowe rzeczy, któych posiadanie czy obecność są dla nas naturalne, tutaj nie są oczywistością. 

Case study- AAPNA Infotech. 

Wynajęcie lokalu- oczywiście również w Warszawie osięgają niewyobrażalne ceny, ale Delhi dodatkowo zmaga się z ich sporym deficytem. Centrum miasta to głównie niska zabudowa, a na przełamanie tego schematu może zdecydują się, ale dopiero w kolejnych kilkunastu latach. Znalezienie siedziby firmy w miejscu akceptowalnym dla pracowników i kontrahentów, kończy się przeważnie na wynajęciu lokali prywatnych w dzielnicach mieszkalnych po zachodniej stronie.  Wille, bloki w miejsce biurowców to w Delhi standard. Stąd też często tak ciężko znaleźć większość firm, skoro poupychane są między mieszkaniami prywatnymi.

Kolejka pod AAPNA


Siła robocza. W Indiach praca w korporacji to prestiż. Im większa firma, tym duma rodziny i ambicje pracownika rosną. Najlepsi absolwenci zasilają zachodnie korporacje z racji większych szans na awans, stabliności i tej błyskotlwej linijki w CV. Oczywista oczywistość również dla nas, jednak często praca w wielkich molochach wiąże się z niższą pensją i większym wymiarem godzin, które to w imię prestiżu poświęca się po rozmowie kwalifikacyjnej. Praca w średniej firmie jest więc trampoliną do HP, DELLa i im podobnych. Taki średniak, w którym pracuję,  mimo ogromnego potencjału i dynamiki rozwoju, skazany jest na bycie poligonem szkoleniowym dla większości absolwentów przeciętnych uczelni, lub kierunków niepokrewnych  IT. Szkolą i oddają na wyższe półki, a odpadki z korporacji mogą ewentualnie znów wejśc w wir średniaka. Recycling trwa.

Infrastruktura, pod której pojęciem już nawet nie mam na myśli dróg i transportu, ale energi elektrycznej. Każda firma IT tutaj musi zainwestować grube tysiące w akumulatory, które podczas awarii prądu, pozwolą jeszcze przez kilkanaście minut popracować i zapisać pracę na komputerze. Przerwy w dostawie prądu, sięgające kilku godzin dziennie, zdarzające się po kilka razy w tygodniu, generują spore straty. W tej działce, bez prądu co najwyżej można sobie przedłużyć przerwę obiadową. Jeśli jest prąd, to jednak nie zawsze musi być internet. Serwer padający lub spowalniający kilka razy dziennie to już niestety codzinność, do której ciągle ciężko jest mi się przyzwyczaić. 

I ostatnia sprawa, związana z trybem pracy. Średnio 45-50 godzin w tygodniu nie może wpływać pozytywnie na efektywność pracy. Jeden dzień w tygodniu nie wystarczy na zregenerowanie sił, a już na pewno nie trzy czy cztery godziny dziennie po powrocie z pracy. Motywacja pracowników kończy się na dobrym słowie i cotygodniowych zebraniach, na których każdy dzieli się swoim ostatnim sukcesem. Są kartki wdzięcznościowe i silny uścisk dłoni szefa. Codziennie łakocie i miła atmosfera zamiast podwyżki czy awansu.



Podsumowując, rekrutując do swojej firmy programistę, już na starcie selekcja jest bardzo trudna. Nie ma w czym przebierać. Jeśli jednak uda się zaangażować kogoś kompetentnego, to istnieje duża szansa, że nie popracuje długo i przejdzie do większej konkurencji. Taki programista, pracując po pięćdziesiąt godzin tygodniowo, bez bonusów czy premii, nie mówiąc o płatnych nadgodzinach, jest zdecydowanie mniej efektywny. Do tego przerwy w dostawie prądu rozwalają cykl pracy i dekoncentrują.

A jednak działają- a nawet się rozwijają. W mojej firmie jest kilka wyjatków- Hindusów, którzy ze swoim potencjałem mogliby zasilać amerykańskie korporacje, ale póki co lojalnie grają dla AAPNA. I tak naprawdę ciężko się złościć na te kłody rzucane co chwilę pod nogi, bo kogo można za to obwiniać? Krysznę, terrorystów, pogodę?

Skąd więc w nich ten entuzjazm i spokój, kiedy nic nie idzie po myśli? Dieta wegetariańska!?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz