czwartek, 3 maja 2012

Ray Banany


Z każdym dniem mur otaczający boisko rośnie, a żebracy, których mijam blokują dostęp do ulicy obok- jedynej drogi do mojej pracy. Polowanie na obcokrajowca, które już niestety nie rusza i nie wzrusza. Kolejny dzień, ale uśmiech na mojej twarzy nie może zniknąć po dostrzeżeniu fashion- zwierzęcia. Nie da się przejść obojętnie obok takich egzemplarzy jak poniżej.
Bwporio Drwani

Zamiłowanie do markowych rzeczy można chyba znaleźć pod każdą szerokością geograficzną. Każdy chce błyszczeć jak miliony monet, cytując klasyka. Także tu i to w jakim stylu! Nie żadne Made in Delhi z logo "Cziapak", ani "Szmatex", ale pełną piersią francuski dizajner.

Kiedy już ochłonęłam po zobaczeniu wcielenia Emporio Armani we własnej osobie, kupiłam pięć bananów i grzecznie pozdrowiłam strażnika pilnującego wejścia do naszej ulicy przez rzezimieszkami różnej klasy. Namaste!

To, co sie nosi w tym sezonie...
...na czole
...i rekach.

To nie pierwsza ofiara krwiożerczego przmysłu modowego. Przed moimi oczami przeknęły już Dolche & Havana, Diora, ZARRA i plecak Puna mojego kolegi z pracy. Te ostatnie kocie logo zamiast przeskakiwać ochoczo nad nazwą marki, siedzi opasłe i powykrzywiane. 

W mieście, gdzie przy bazarach, co chwilę ktoś częstuje Ray Bananami, można się obkupić i zawstydzić sąsiadów. Jakże bym chciała choć przez chwilę pogrzebać w tych bazarowych szmatkach i wybrać dla siebie Valen Tina czy Nice! Jaipur ze swoimi straganami będzie czekał już od piątku. Zamiast Mediolanu czy Paryża- dzianinowa hinduska stolica na weekend. I znów dni w pracy mijają szybciej, ze świadomością, że kolejne trzy dni i noce spędzone na podróży, poza Delhi.

Pustynny Radżastanie, bądź łaskaw pogodą i zaopatrz w ciekawe dzianinki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz