Z każdym dniem mur otaczający boisko
rośnie, a żebracy, których mijam blokują dostęp do ulicy obok- jedynej drogi do
mojej pracy. Polowanie na obcokrajowca, które już niestety nie rusza i nie
wzrusza. Kolejny dzień, ale uśmiech na mojej
twarzy nie może zniknąć po dostrzeżeniu fashion- zwierzęcia. Nie da się przejść
obojętnie obok takich egzemplarzy jak poniżej.
Bwporio Drwani |
Zamiłowanie do markowych rzeczy można
chyba znaleźć pod każdą szerokością geograficzną. Każdy chce błyszczeć jak
miliony monet, cytując klasyka. Także tu i to w jakim stylu! Nie żadne Made in
Delhi z logo "Cziapak", ani "Szmatex", ale pełną piersią
francuski dizajner.
Kiedy już ochłonęłam po zobaczeniu
wcielenia Emporio Armani we własnej osobie, kupiłam pięć bananów i grzecznie
pozdrowiłam strażnika pilnującego wejścia do naszej ulicy przez rzezimieszkami
różnej klasy. Namaste!
To, co sie nosi w tym sezonie... |
...na czole |
...i rekach. |
To nie pierwsza ofiara krwiożerczego
przmysłu modowego. Przed moimi oczami przeknęły już Dolche & Havana, Diora,
ZARRA i plecak Puna mojego kolegi z pracy. Te ostatnie kocie logo zamiast
przeskakiwać ochoczo nad nazwą marki, siedzi opasłe i powykrzywiane.
W mieście, gdzie przy bazarach, co chwilę
ktoś częstuje Ray Bananami, można się obkupić i zawstydzić sąsiadów. Jakże bym
chciała choć przez chwilę pogrzebać w tych bazarowych szmatkach i wybrać dla
siebie Valen Tina czy Nice! Jaipur ze swoimi straganami będzie czekał już od
piątku. Zamiast Mediolanu czy Paryża- dzianinowa hinduska stolica na weekend. I
znów dni w pracy mijają szybciej, ze świadomością, że kolejne trzy dni i noce
spędzone na podróży, poza Delhi.
Pustynny Radżastanie, bądź łaskaw pogodą
i zaopatrz w ciekawe dzianinki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz