Po turpistycznym Varanasi, miala na nas
czekać płynąca mlekiem i miodem Taj Mahal. Pałac, a właściwie grobowiec
wybudowany dla zmarłej żony przez księcia z bajki. Wyraz jego miłości, potwierdzenie
potęgi, a obecnie przede wszystkim jeden z nowożytnych cudów świata,
najpiękniejszy budynek kiedykolwiek postawiony. Po takich epitetach chce się
już tylko klękać przed tym bóstwem. Ja jednak byłam nastawiona sceptycznie.
Jednak mus to mus. Taj-ma-sradżmahal.
Agra okazała się zdecydowanie
spokojniejszym miastem i dzięki monsunowi nie gościła aż tylu turystów co
zwykle. Zatrzymałyśmy się w hostelu 200m od Taj z jej widokiem przy śniadaniu,
obiedzie i kolacji na dachu. Miasto jeszcze ewidentnie dosypiało i dopiero
mobilizowało się przed kampanią wrześniową- najazdem hojnych Amerykanów i japońskich zapaleńców.
Pierwszego dnia nie udało nam się wejść
do Taj, bo kolejka okazała się zbyt długa i nawet po kilku godzinach czekania
nie byłoby pewności, że tego samego dnia wejdziemy. Cud-miód-orzeszki
przeniesiony na dzień kolejny.
Z podejściem Polaka malkonenta,
że przereklamowane, że my też mamy Wawel i Zamek Królewski. I dobrze, bo Taj
zaskoczyło. Podejrzewam, że nawet na największym ignorancie estetycznym pałac
ten zrobi wrażenie. Położony na wzgórzu, na drugim planie ma już tylko niebo.
Wygląda jak fototapeta, którą chce się zedrzeć i wkleić nad łóżkiem.
Tysiące turystów, w większości
indyjskich. Kolejki i przepychanki do zdjęć- bo bez tych się nie wraca.
Amatorzy fotografii wyginają nadgarstki i tułowia by zebrać najlepszy kąt i
oświetlenie. Łapiąc Taj palcem za minaret w powietrzu, Taj objęty ramieniem,
Taj do góry nogami. Próbowałam się oprzeć, ale też zrobiłam sesję.
Taj Mahal Taj Mahalem, ale i tak królowa
jest tylko jedna. Spotkałyśmy niejedną, a to nasza faworyta szukająca
zakwaterowania. Znajdzie się jakiś wolny pokój?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz