poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Himachal Pradesh - Monsunowy żywioł


To już ostatni odcinek ekstrmalnej rajdowej jazdy po Ladakh. Miało być spokojnie i jak mówił kierowca- "bumpy". Uprzedzał również, że przed Manali trochę pada. Trudno, popada, przestanie.

Wiedziałyśmy, że ten odcinek jest nieco gorszy od tego Srinagar- Leh, ale nie zdawałyśmy sobie sprawy, z tego, jak bardzo. Rozpoczęło się niepozornie, ale po kilkudziesięciu kilometrach rozpoczął się niekończący się odcinek z kocimi łbami, który kiwał pasażerów, jak na metalowym koncercie. Widoki znów porywające, więc my wlepione z aparatami w szyby jak glonojady. 








Na tym bezkresie, co kilkadziesiąt kilometrów mijałyśmy obozowiska, bo wioską tego jeszcze nie można było nazwać. Namioty, w których można było napić się ciepłej herbaty i położyć na miękkich poduszkach. Menu jak w studenckiej lodówce- zupka chińska i omlet, który gonił za nami w każdej restauracji, gdy nie wiedziałyśmy, co zamówić. 

Najwyżej położona droga w Azji przebija Himalaje na wysokości ponad 5000 metrów (w tym miejscu pozdrawiam poczciwe Rysy). Nie miałyśmy żadnych większych problemów z chorobą wysokościową. Oprócz zwykłego zmęczenia, które właściwie było wywołane samą podróżą i szatańskim kołataniem auta.
Niestety nie zdążyliśmy przed zmierzchem i już po 19.00 zrobiło się ciemno i co najgorsze mgliście i deszczowo. Jak dzieci we mgle, przedzieraliśmy się przez to mleko z widocznością 30 cm. Kierowca wychylał się przez okno, aby ocenić, gdzie kończy się droga, a zaczyna przepaść. Z prędkością 5km/h żółwim tempem pokonywaliśmy zabłocone drogi, które auta bez napędu na cztery koła nie miałyby szans pokonać. Nasz kierowca zachowywał anielski spokój i po 20h jazdy nie wykazywał żadnych objawów zmęczenia. Kiedy już wyjechaliśmy na prostą i asfaltową drogę, 10 km przed Manali doszła do nas wiadomość, że zbliża się wielka fala ("big water" powtarzane na tysiąc sposobów). Ludzie czekający na ewakuacje na poboczu. Nie mogliśmy kontynuować podróży, więc nasz kierowca zawiózł nas do pobliskiego hotelu. Bez światła, pokój wzięty w ciemno.


Powódź w Manali, tego na pewno się nie spodziewałyśmy. Dziewczyny musiały być w poniedziałek w Delhi, by wrócić do Polski, więc sytuacja dosyć napięta. Umówiliśmy się z kierowcą, że następnego dnia rano da znać, jak wygląda droga do Manali i podwiezie nas tam jak tylko otworzą drogę. O 7.00 obudziło nas dziecko pasażerki, z którą jechałyśmy i już pół godziny potem siedziałyśmy na tych samych miejscach, co kilka godzin wcześniej. Po kilku kilometrach jazdy można było zauważyć, jakie spustoszenie przyniosła ta niepozorna rzeczka, która w tym momencie wyglądała bardzo spokojnie. Powalony metalowy most i zniszczone obsunięte drogi. Mnóstwo gapiów. W końcu jednak udało się zajechać do Manali i popołudniu 14- godzinny powrót do Delhi. 

Podróż oszczędziła nam już innych przygód. Znów o 7.00 dobudził mnie smród miasta i oblepiającego brudnego powietrza. Madam, riksha, taxi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz