sobota, 11 sierpnia 2012

Hare Kryszna, Kryszna hare!

Po tygodniu od powrotu z Kaszmiru, wreszcie oswoiłam się z Delhi. Gorący kubeł i próba kolejnej konfrontacji turystycznej ze stolicą. Co tam ma ciekawego w zanadrzu? Jeszcze wiele mnie ominęło z miejskich atrakcji, ale po rozjeżdżaniu miasta każdego dnia na wskroś i wspak, ma się dosyć. Długi weekend i z zaciśniętymi zębami ruszyłam w miejską dżunglę. Pokaż, kotku, co masz w środku.

Długi weekend rozpoczął się od piątkowego święta Kryszny, czyli jednego z najważniejszych hinduskich bogów. Nazwa znana, choćby dla największych laików (np. z samozwańczej sekty harykrysznowców). Tu, bóstwo te jest przedstawione jako mały chłopiec lub dzielny wojownik. Od rana w ślepej mej ulicy ustawiano ołtarz, co to będzie, co to będzie?

Ruszyłam w kierunku polecanej we wszystkich przewodnikach Świątyni Lotosu. Prezentuje się dumnie na wszystkich obrazkach, przypominając charakterem i kształem operę w Sydney. Nazwa wskazuje, jaki kształ stał się dla jej budowy inspiracją. A inne pobudki- świątynia nie ma żadnego sprecyzowanego profilu religijnego-  przewiduje się, że obok siebie zasiądzie zarówno islamski radykał, jak i buddyjski mnich. Idea chwalebna. World peace. Jak to jednak bywa z efektem ostatecznym- różnie to bywa. Przed wejściem kolejka stumetrowa i obowiązkowy depozyt butów. Rozgrzane chodniki palą w stopy, żar z nieba i tysiące rozwrzeszczanych dzieci przy atmosferze pikniku. Medytacje? Raczej niedzielny grill. Bez większych oczekiwań zatrzymałam się na chwilę w sali medytacji, do której wahadłowo wchodzili i wychodzili multireligijni wyznawcy. Na marmurowych krześle siedziałam obok sikha i muzułmanina. Na chwilę spełniło się przesłanie Johna Lennona i mogłam sobie "Imagine".



Architektoniczna delicja, ale cel budowy raczej do zrealizowania w dni powszednie w godzinach porannych. Przyjść, wyjść i pójść na watę cukrową. Ja poszłam na assamską zupę kurczakową, aby nie wpaść w anemię. Dowód załączam poniżej (tak, Babciu, jem jem).



Wracając już z odległości stu metrów dobiegł mnie hinduski techno-folk z remizowymi bitami i charakterystycznym falsetem. Tak, to pod moim blokiem przed ołtarzem małego Kryszny zbiarali się sąsiedzi. Podświetlony namiot kolorowymi światełkami jak choinka i mały chłopiec na podeście symbolizujący wcielenie Kryszny. Szopka noworoczna niech się czerwieni ze wstydu w kącie. Zakąski, przekąski i mocny bas, o który nie podejrzewałam swe przedojrzałe sąsiadki spod piątki. Hare Kryszna, Kryszna Hare!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz